(źródło: x)
Zaczęłam od filmów, które znam na pamięć, które uwielbiam i mogłabym oglądać po tysiąc razy. Na pierwszy ogień poszło Becoming Jane. Film oparty o biografię Jane Austen, XVIII wiecznej pisarki, autorki powieści, które trafiły na listę najważniejszych utworów literackich Wielkiej Brytanii, ot jak nasz Sienkiewicz czy Mickiewicz, tylko że w spódnicy. Jane łatwego życia nie miała, zresztą żadna kobieta w XVIII wieku go nie miała. Anne Hathaway, którą uważam za jedną z najśliczniejszych aktorek, znów mnie uwiodła, kupiłam jej wersję Austen bez mrugnięcia okiem. Za każdym razem kiedy oglądam ten film pozwalam sobie dać się oszukiwać i nabierać na trochę zbyt czysty świat, na odrobinę zbyt eleganckich rodziców Jane, na to, że w sumie wszyscy z lekkością przyjmują do wiadomości to, że Jane ślubu nie weźmie i już.Pozwalam sobie na to, bo od tego są filmy kostiumowe. Żeby pozwolić McAvoyowi okłamać mnie jak bardzo Lefroy był zakochany, jak Anne pięknie łączy poczucie humoru Jane z jej nieciekawym statusem społecznym. Lubię być przez nich okłamywana, oszukiwana. Kiedy dołożyć do tego świadomość, że w XVIII wieku nie było miejsca na choćby dotyk dłoni ukochanej osoby, pod czujnym okiem przyzwoitek i rodziców, Becoming Jane staje się dla mnie jednym z najpiękniej pokazujących miłość i zakochanie filmów jakie powstały.
Kiedy już sobie popłakałam nad trudnym losem Jane Austen i jej utraconą miłością, potraktowałam się kolejnym obrazem, który znam na pamięć- Pokutą. To jeden z tych filmów, które od początku do końca sprawiają, że ma się ochotę krzyczeć i rzucać przedmiotami, ale przede wszystkim dorwać tą małą, wredną dziewczynkę i ją udusić. Przez cały film dziękuje się Bogu, że żyje się w XXI wieku, nie w latach 30. minionego. Film jest długi, niewiele się tam dzieje, ot miłosna historia osadzona w czasie II wojny światowej, nic nowego. Poza tym czuć, że to produkcja zachodu. Tylko cóż, skoro i tak nie mogłam oderwać wzroku od Keiry i McAvoya, od tego jak pięknie potrafią przekazać bez słów emocje bohaterów. To jeden z tych filmów, który sprawia, że po obejrzeniu nadal nie jest Ci lepiej, nadal chce Ci się płakać i czujesz się jak kretyn nie mogąc się uspokoić, ale z drugiej strony, nie wiedzieć czemu, gdzieś w środku rodzi się ulga, że nigdy nie będziemy zmuszeni przechodzić przez takie okropieństwa.
Na koniec zafundowałam sobie Tołstoja. Ostatnia stacja to taka próba uchwycenia ostatnich lat życia Tołstoja, jego idei, funkcjonowania ruchu tołstoistów. Film o wschodzie nakręcony na zachodzi. No zgrzyta, kłócić się nie będę. Czy film jest dobry? Cóż, jest w nim Helen Mirren, James McAvoy i Christopher Plummer, więc źle być nie może. Aktorsko jest nawet bardzo dobrze, tylko fabuła taka o niczym właściwie. A szkoda. Z drugiej strony to po prostu ładny obraz o miłości i nadinterpretacji idei.
Został mi jeszcze jeden do obejrzenia, Spisek. I tak, też jest z McAvoyem. Przyznaję się bez bicia, że mam ogromną słabość do niego, a że gra w filmach kostiumowych i robi to dobrze, no cóż. Nie będę narzekać przecież.
Co jest takiego w filmach kostiumowych, że mogę je oglądać bez końca? Prawdopodobnie wszystko. Dawno temu ktoś zarzucił mi, że jestem zbyt liryczna i zbyt sentymentalna. Wtedy przyjęłam to jako obelgę. Teraz myślę, że ta osoba miała rację. Jest we mnie tęsknota za przeszłością (jak na archeologa przystało), zawsze powtarzam, że powinnam się była urodzić w latach 30. XX wieku w Stanach. Jest w tych filmach coś absolutnie magicznego. Jasne, że w kinie miłość jest bardziej, że słońce świeci mocniej, ale ta możliwość oszukiwania się choć przez chwilę, pozwolenia reżyserowi wprowadzać nas w błąd i choć na moment udawać, że wierzymy, że tak właśnie było? Że Jane Austen kochała Lefroya do tego stopnia, że była gotowa z nim uciec i stracić wszystko, że Robbie i Cecilia nie byli jedynymi, których los tak okrutnie potraktował, że Tołstoj i Zofia kochali się ponad wszystko i wszystkich? Te kilka godzin w innym świecie, choć przecież nie tak odległym czasowo, pozwala mi docenić to co mam tu i teraz.