(źródło: x) |
Fanką Marvela nigdy nie byłam. Owszem, X-men: Pierwsza Klasa i X-men: Przyszłość, która nadzejdzie obejrzałam, nawet dwa razy, ale raczej ze względu na obsadę niż fabułę czy postaci. Na Strażników zaciągnął mnie P. Pomyślałam sobie, że spoko, jest Zoe Saldana, głos szopa podkłada Bradley Cooper, źle nie będzie. Nie spodziewałam się fajerwerków, raczej bandy superbohaterów, kreowanych na nowych Avengersów.
Jak miło się zaskoczyłam! Dostałam po twarzy muzyką lat 60. i 70., bandę patałachów i antropomorficzne drzewo z głosem Van Diesela. Cudnie. Po raz pierwszy nie czułam się zmęczona superbohaterami, tak jak to się zawsze działo przy Avengersach, a nawet X-menach. Nicole Perlman odwaliła kawał świetnej roboty, do spółki z Gunn'em, w odbrązowieniu postaci Marvela.
Oczywiście jak zwykle zły jest zły i chce przejąć władzę nad światem, ma swoich złych podwładnych, którzy też chcą trochę porządzić, ot banał. Ale u Marvela tak już jest- źli są schematyczni i właściwie niczym się od siebie nie różnią. Trochę lepiej jest z postaciami. Trudno się nie zgodzić z Opydą, że w Strażnikach przebrzmiewa duch Gwiezdnych Wojen, choć ja nie nazwałabym ich godnymi następcami. Groot ma w sobie wiele z Chewbacca, a Peter to wypisz wymaluj Han Solo, nawet kurtkę skórzaną dostał, Drax chwilami rzeczywiście przypomina R3PO, a cały Wszechświat sprawia to samo wrażenie co w Gwiezdnych, że jest wielki i nie skończony a to co oglądamy to tylko jakiś wycinek. Ale ja czułam niedosyt. Nie wiem czy wynika to z braku różnorodności pomiędzy rasami kosmitów czy z tego, że postaci i klimat bardzo przypominały mi Wodny świat, ale do Gwiezdnych Wojen to im wszystkim jeszcze daleko.
(źródło: x) |
I poważnie, spróbujcie się w nim nie zakochać.
(źródło: x) |