Ot jakże odkrywcze. Wbrew pozorom nie chodzi mi o content blogowych wpisów, czy fabuły książek. Nie. Opowiem Wam trochę o Broadawy'u. I muzyce moimi oczami.

(źródło: x)


Był, przez chwilę, taki czas kiedy wydawało mi się, że jest tylko jedna słuszna muzyka. Cóż, szybko się okazało, że bycie ignorantem jest gorsze niż zamykanie się w jednym gatunku muzyki. Poza tym dorosłam. Ale od zawsze ciągnie się za mną jedna rzecz- teksty piosenek. Nie oszukujmy się, dzięki tłumaczeniu z angielskiego nauczyłam się języka. Moja chęć zrozumienia o czym oni śpiewają była wystarczająco silna żeby mnie do tego zmotywować.
Muzyka była w moim życiu od zawsze, od mojej mamy śpiewającej mi kołysanki, poprzez tatę grającego na gitarze i mój dyplom kończący szkołę muzyczną, na chórach i zespołach wszelkiej maści kończąc.Miałam nawet epizod z przerabianiem własnych wierszy na piosenki. W sumie kto nie miał?
Przez długie lata czułam się dość zażenowana, gdy odkryłam, że tekściarze na całym świecie piszą to samo o tym samy, a fakt, że po polsku brzmi to jeszcze gorzej niż po angielsku średnio pomagał. Ilość papieru zmarnowanego na napisanie jakieś łzawych piosenek o kolesiu, który odszedł w siną dal doprowadzała mnie do zupełnego zadziwienia.
Potem się zakochałam i zrozumiałam w czym rzecz. Tyle, że w między_czasie odkryłam też kilka innych rzeczy. Przede wszystkim, że muzyka jest uniwersalna, że właściwie każdy śpiewa o tym co czuje (chyba, że akurat jest Robinem Thickie albo Lady Gaga, którzy są dla mnie nadal fenomenem, w negatywnym znaczeniu). Tak, wiem, że to nie jest odkrycie Ameryki i każdy obszedłby się bez takiego pieprzenia farmazonów, ale ja w sumie nie o tym. 
Bo widzicie, ja od zawsze większą uwagę zwracałam na to o czym niż jak. I przyznaję się bez bicia, że zostało mi tak do dziś, a że jestem romantyczna i sentymentalna, to aż strach pomyśleć co złodziej odkryłby w moim telefonie. Bo tak, owszem znajdzie Miley Cyrus i One Direction, i jakieś zabłąkane gwiazdy lat 90, z Brianem McKnightem na czele. Może wynika to z mojej urazy do muzyki klasycznej, ten brak lubości do kawałku instrumentalnych, ale nic nie jest w stanie mnie bardziej zachwycić niż dobry tekst. Łatwiej wybaczam wtedy głupie klipy czy bycie wojującą nastolatką-feministką. Tak dla zabawy, wejdźcie kiedyś na portal z tekstami różnych piosenek i poczytajcie, może poczujecie to co ja.

(źródło: x)

Tylko o co chodzi z tym Broadwayem? Należę do tej małej części ludzi, która kocha musicale. I mówiąc kocha, mam na myśli próbę obejrzenia ich wszystkich, jeśli nie na żywo to chociaż ich wersji filmowych. Więc zanim zapytacie, tak, znam Rent na pamięć, a jednym z moich największych marzeń jest zobaczenie Wicked w teatrze Gershiwina. Ale niewiele osób jest w stanie znieść ten rodzaj muzyki, ten sposób przekazu- doskonale pamiętam ludzi wychodzących z sali kinowej na premierze Les Miserable. I nie ma się co dziwić, nie każdy jest w stanie znieść ponad dwie godziny śpiewanych dialogów. A szkoda, bo w Polsce nie ma tradycji musicalowych, nad czym straszliwie ubolewam, bo teraz żeby obejrzeć jakieś przedstawienie muszę wlec tyłek do Chorzowa albo Warszawy. Niestety. Marzę, że doczekam kiedyś dnia, w którym stanę przed plakatem z zieloną twarzą, wiszącym na Broadwayu, z biletem w ręce.
A tak na osłodę posłuchajcie kolesia, który jest brzydki jak noc, młodszy ode mnie i śpiewa o cholernie trudnych rzeczach.