Dziś krótko i na słodko.

Na Żydowskiej są cuda i cudeńka. Jest kilka miejsc, do których próbuję dotrzeć już od jakiegoś czasu, ale. Zawsze jest jakieś ale. Jako, że jestem babą i to taką upartą, wylądowałam wczoraj wreszcie w Piece of cake. Nasłuchałam się tyle dobrego o tej kawiarni, że musiała sprawdzić na własnej skórze. Duża część mięsożerców zachwalała burgery wegetariańskie, więc oczywiście, pierwsze co zrobiłam było zjedzenie tego cuda. Szpinak, gorgonzola, rukola, jalapeno, ogórasy i co-nie-tylko. Pochłonęłam to to w minut trzy, zapijając Ministrem. Cudo. P. zadowolił się kanapką z salami (no, bo przecież jak to tak bez mięska?) i ciepłym mlekiem z syropem waniliowym.



Tym razem darowaliśmy sobie domowe ciasta, stojące na ladzie, ale trzeba mieć po co wracać, choć chlebek bananowy kusił bardzo. Wyobraźcie sobie ciepły jesienny wieczór, Joannę Newsom w tle, mleko w wielkim kubku i koc. Tak właśnie wyglądają chwilę na tarasie w Piece of cake. A Ania (właścicielka) i jej zaraźliwy uśmiech, biegająca pomiędzy stolikami, tylko dopełnia obrazu zupełnego spokoju. Więcej takich miejsc w Poznaniu, więcej.