Trochę musztarda po obiedzie, ale to z potrzeby serca. Bo jakoś nigdy nie byłam fanką Powstania Warszawskiego.

(źródło: x)


Zawsze uważałam, że świętowanie godziny "W" jest dziwne, takie trochę komercyjne, trochę ni przypiął ni przyłatał. Oczywiście jak przystało na Wielkopolankę uważałam, że są lepsze powstania, które powinniśmy świętować - wiecie, "jedyne wygrane powstanie' etc. 


Ale jakoś los tak chciał, że wpadła mi w ręce książka o cichociemnych, potem o konspiracji, jakieś biografie powstańców i koniec końców 1 sierpnia wylądowałam w Warszawie. 
I wiecie to nie jest kwestia oceniania, to nie o "świętowanie" chodzi. Dzieje się coś niesamowitego tego dnia. W Muzeum Powstania Warszawskiego, do którego poszłam po raz drugi w życiu, byłam świadkiem kilku bardzo emocjonalnych scen. Najpierw trafiłam do sali, po której przechadzał się starszy pan, zaczepiony przez jednego ze zwiedzających zaczął opowiadać o drukowaniu ulotek w czasie Powstania, o gazetkach powstańczych - sam był powstańcem. Koniec końców - opowiedział nam historię swojego życia, o ojcu, który zginął w sierpniu 1944, o żonie, o PRLu. Kiedy skończył, podeszła do niego dziewczynka, nie miała więcej niż piętnaście lat i najzwyczajniej w świecie się do niego przytuliła. Tak po prostu. 
W sali poczty powstańczej, gdzie cały czas można słuchać urywków różnych listów, kręciło się mnóstwo ludzi, głównie młodzieży. I mimo półmroku widać było, że większość z nich ma w oczach łzy, bardzo szybko opuszczali tą salę. 
I takich drobiazgów było mnóstwo.  Ale to co było dla mnie najbardziej niesamowite w tym wszystkim to ilość młodych ludzi, którzy wszędzie manifestowali swoją pamięć i swój szacunek dla Powstańców. I nie myślę tylko o noszeniu opasek czy koszulek tematycznych. W całej Warszawie odbywały się spacery śladami powstania, ot tak, młodzi wolontariusze oprowadzali chętnych, prowadzili zajęcia dla najmłodszych, czuwali przy grobach.
Zdaję sobie sprawę, że jesteśmy pokoleniem skrajności - albo myślimy o Powstaniu jako o romantycznej walce o honor albo jak o bezsensownym, samobójczym wybryku. Czym innym jest szacunek dla poległych i walczących, a czym innym ocena taktyki czy polityki. Michał Górecki zapisał dokładnie to co czuję. 
(...) na pewno nie mogę postawić się w sytuacji Powstańców. Czy rzeczywiście było już im wszystko jedno, czy byli po prostu „wkurwieni na Niemców” jak to powiedział w jednym z wywiadów Linda, i po prostu byli gotowi pójść na śmierć dla chwili nadziei? Nie wiem i raczej nie będę wiedział. Relacje Powstańców mówią jasno – mieli dość i byli gotowi zginąć. Łatwo to oceniać z ciepłego fotela. (...) Nie mamy drugiej daty w którą możemy wpompować swoje uczucia, która jest dla nas takim symbolem. Pierwszy września nie jest niczym radosnym ani wzniosłym. Z końca wojny też nigdy się nie cieszyliśmy, bo był on dla nas czymś tragicznym – po tak długim oporze dostaliśmy się pod władanie komunistycznych zbrodniarzy, z reżimu w reżim, z deszczu pod rynnę, od Hitlera do Stalina. Z czego się cieszyć? Ja wiem, pewnie kilka innych dat się znajdzie. Ale tak akurat wyszło.
I chyba właśnie o to chodzi.
A wrażenia z godziny "W" - niesamowite. Zawsze zazdrościłam Warszawie tego momentu, żałuję, że nie potrafimy zrobić tego samego z uczczeniem powstańców wielkopolskich. 
PS. To jest chyba najbardziej chaotyczny wpis jaki tu kiedykolwiek powstał. Wybaczcie.