Pierwszy raz było tak na moim pierwszym roku studiów. Dziś przeżyłam znów to samo. Tylko jeszcze gorzej.

(źródło: x)

Pamiętam, że utknęliśmy wtedy w Muzeum Instrumentów Muzycznych. Było już dobrze po północy i nie mogliśmy nawet otworzyć drzwi, za którymi stał tłum szczelnie wypełniający Stary Rynek. Była wtedy z nami kobieta w zaawansowanej ciąży i jakaś starsza pani. Cieszyłam się, że jest ze mną P., bo naprawdę się bałam. To co działo się na rynku po prostu mnie przerażało. Kiedy udało nam się wydostać na zewnątrz, chcieliśmy wejść jeszcze do Muzeum Powstania Wielkopolskiego, ale nie było już szans - zostało zamknięte, bo kibice zdemolowali wystawę. Tak, była wtedy Noc Muzeów i Lech Kolejorz wygrał mistrzostwa. Miałam nadzieję, że już nigdy coś takiego mnie nie spotka. 

O ja naiwna! 
Ostatni raz tak się bałam kiedy spotkaliśmy z P., w centrum miasta Panią Dziką Świnię z młodymi. Nikomu nie polecam, serio. Ale nigdy bym nie pomyślała, że spotkam całe bydło dzikich ludzi. 
Ja rozumiem, że można się z czegoś cieszyć, że można śpiewać, robić hałas i pić alkohol. Ja to wszystko doskonale rozumiem, ludzka rzecz przecież. Ludzie mają różne obsesje i różne rzeczy sprawiają im radochę. I OK, to jest normalne i zdrowe. To co nie jest normalne i zdrowe to strach czy się cało wróci do mieszkania.
Dzień zaczął się pięknie, wszystko szło cudnie. Obejrzałam serial, zjadłam obiad, ot niedziela. Pojechałam do przyjaciółki i wtedy zaczęły się schody. Sam dojazd zajął mi dość sporo czasu, bo tramwaje już nie jeździły normalnie, a na Teatralce stało kilka samochodów policyjnych. Pomyślałam "acha, mecz, będzie kolorowo". 
O ja naiwna. 
Wracałam od niej prawie półtora godziny. Droga, którą normalnie pokonuje się w dwadzieścia minut. Dlaczego? Bo na ulice wyszło bydło. Nie ludzie, nie kibice. Bydło. 
Nigdy nie lubiłam tłumów, zawsze mnie przerażała siła jaką ma takie zbiorowisko ludzi. Dlatego tak rzadko chodzę na duże koncerty, nie jeżdżę na festiwale - za dużo ludzi. A dziś dostałam dawkę na cały rok. 
Niech mi ktoś wytłumaczy dlaczego tej bandzie wydaje się, że kogoś poza nimi samymi obchodzi sport? Albo inaczej - mnie to nie obchodzi. Absolutnie i wcale mnie nie interesuje piłka nożna, ręczna, siatkowa czy jakakolwiek inna dziedzina sportu. Rozumiem, że dla niektórych to sens życia, ale nie dla mnie. Dla mnie ważne jest dotarcie z punktu A do punktu B. Ale najwidoczniej banda pojebów uważa inaczej. To co widziałam na Teatralce... dlaczego nie można normalnie wsiadać do tramwajów, tym bardziej, że jeżdżą przecież częściej, specjalnie dla nich? Dlaczego trzeba się pchać na łeb na szyję, rozwalać drzwi i korkować całą trasę? Dlaczego to ma być zabawne? Dlaczego rzucanie petard w tłum i komuś pod nogi jest uznawaną formą wyrażania radości? Co jest z Wami nie tak? 
Bydło zafundowało mi pieszą przebieżkę z Mostu Teatralnego na Kurpińskiego. Nie jeździły tramwaje i autobusy. Miałam wątpliwą przyjemność pielgrzymowania w otoczeniu owego elementu, za mną zaś szedł sobie pan, który uważał, że rzucanie petard pod moje nogi jest zabawne, a kiedy zwolniłam rzucał je do tyłu. Fajnie, nie? 
Chcecie się cieszyć? Super, ale przestańcie, do kurwy, terroryzować ludzi. 
PS. Czy słyszał ktoś kiedyś o burdach po meczu siatkówki albo ręcznej? Bo zastanawiam się czy to jest fenomen piłki nożnej czy po prostu kibiców sportowych.