Baśnie mają w sobie coś magicznego, coś co zawsze mnie przyciągało. Może właśnie dlatego tak bardzo lubię literaturę fantasy? Będąc dzieciakiem zamęczałam mamę Alicją w Krainie Czarów, uwielbiałam zwłaszcza fragment, w którym Alicja rosła a potem kurczyła się, w zależności co zjadła albo wypiła. Nigdy za to nie byłam fanką Śpiącej Królewny. Historia wydawała mi się mdła i absolutnie nieciekawa, a sama Aurora głupia. No bo kto idzie do lasu i zaczyna prząść w jakieś dziwnej chatce, zamieszkanej przez starowinę?

(źródło: x)
Wszyscy wiemy, jak się kończy Mała Syrenka w oryginalnej wersji- z rozpaczy rzuca się w wodę i zmienia w pianę. W Czerwonym Kapturku dziewczynka dzieli los babci, zjedzona przez wilka i nikt nie przychodzi jej na ratunek. Kopciuszkowe siostry przyrodnie odcinają sobie palce i pięty u stóp żeby założyć pantofelek, a książę w odwecie każe gołębiom wydziobać im oczy. A Królewnę Śnieżkę ściga jej własna matka, nie macocha, która jako dowodu śmierci, żąda od myśliwego płuc i wątroby dziewczynki, żeby móc je zjeść. Przeuroczo.
Ale chyba najbardziej pokręconą baśnią, zaraz po Tomciu Paluchu i Matka mnie zabiła, ojciec mnie zjadł, jest Śpiąca Królewna. 
Okazuje się, że „Śpiąca królewna” to w istocie historia gwałtu i relacji z teściową. Darnton wyjaśnia: We wczesnej wersji bajki książę, który jest już żonaty z inną, posiadł śpiącą królewnę, a ta urodziła mu kilkoro dzieci jeszcze przed przebudzeniemDopiero te niemowlęta, gryząc matkę w piersi, doprowadziły do jej przebudzenia. O żadnym pocałunku nie ma mowy! Później historia przybiera zupełnie niespodziewany obrót. Nowa teściowa księcia, nota bene ludożercza olbrzymka, podejmuje próbę zjedzenia pozamałżeńskiego potomstwa swojej córki.
(źródło: x)


Jakże daleko od tego są baśnie czytane nam przez rodziców w dzieciństwie. I dzięki Bogu. Dużo zawdzięczamy Disneyowi, który na ekrany przeniósł dziecięcą bajkę, nadał postaciom imiona, twarze, ożywił je.

(źródło: x)
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam zwiastun Maleficent, pomyślałam, że oto kolejna wersja Śpiącej Królewny, pokazana z tej "drugiej" strony, łzawa i przewidywalna produkcja. Ale poszliśmy, w końcu to Disney!
Jak dobrze, że się myliłam.
Angelina Jolie jest piękna. Jest absolutnie zachwycająca. Sposób w jaki gra uśmiechem i delikatną mimiką jest powalający. Elle Fanning nie jest swoją siostrą, trochę irytuje ciągłym chichotaniem, ale podejrzewam, że to po prostu Aurora nie jest zbyt bystrym dzieckiem. Scenariusz jest może i prosty, jest przewidywalny a jakże, ale zawiera w sobie znane elementy takie jak smok czy kruk Maleficent,pokazane w bardziej ludzki sposób, nadal mamy trzy wróżki (nota bene zobaczyć profesor Umbridge w roli różowej wróżki- bezcenne), nawet jest książę Filip. Całość znajoma, tylko Maleficent inna. I król Stefan mniej baśniowy, a sama scena z kultowym pocałunkiem prawdziwej miłości - wreszcie ktoś pokazał, że prawdziwa miłość nie musi oznaczać królewicza na białym koniu.
Może rzeczywiście scena bitwy o Knieję przypomina trochę wkurzonych Entów pod Isengardem, jest to zresztą chyba najsłabsza część filmu. I może gdyby Elle Fanning przestała choć na chwilę się szczerzyć to mogłabym bardziej lubić Aurorę. Mimo wszystko film jest jednym z lepszych jakie przyszło mi ostatnio obejrzeć.
Tym co skradło moje serce jest jedno z ostatnich zdań o bohaterach i tym czym jest dobro i zło. Obejrzyjcie- zrozumiecie.