Jedyne
co w życiu robię dobrze, to oglądanie seriali. I filmów. Poza tym robię to
nałogowo, ale któż by się przejmował. Chciałam tu wcisnąć American Horror Story
i Sleepy Hollow, ale chyba sklecę o nich coś następnym razem. Teraz ważniejsza
jest Alicja i Olivia.
(źródło: google)
Będąc
dzieciakiem zamęczałam mamę, żeby mi czytała Alicję w Krainie Czarów. Miałam
taką wielką, niebieską książkę, pełną przeróżnych bajek z prześlicznymi
ilustracjami. Do dziś pamiętam dominującą we wszystkich żółć i biel. Nie jestem
w stanie powiedzieć, czy tak było naprawdę, czy to tylko moje subiektywne
odczucia. W każdym razie, znałam te bajki na pamięć, szczególnie właśnie
Alicję. Uwielbiałam ten moment kiedy zjadała ciastko i rosła tak bardzo, że nie
mogła zmieścić się w drzwi. I zawsze się bałam Gąsienicy. To trochę tak jak
Tekla z Pszczółki Mai. Dałam się więc namówić na obejrzenie siostry Once upon a
time. No cóż. Trudno się ogląda serial, w którym główna bohaterka doprowadza do
spazmów, a wątek miłosny przyprawia o mdłości. W obu serialach uwielbiam mariaże, które proponują scenarzyści- Zła Królowa i Robin Hood, Mulan i Aurora,
Królowa Kier i Jafar. Pięknie, cudnie. Szkoda, że mdło. Do specyficznych,
so-called, efektów specjalnych, przyzwyczaiłam się oglądając produkcję „matkę”,
ale w Once upon a time in Wonderland, kłuje to to w oczy niemiłosiernie. W sumie
nie dałabym drugiej szansy, gdyby nie postaci Waleta i Królowej Kier. No może
jeszcze Jafar jest mnie w stanie zatrzymać, ale poza tym? Kiszka. I to taka
ślepa. Mam wrażenie, że pomysły przerastają możliwość i w efekcie dostajemy
niedorobioną wersję z Dżinem zakochanym w Alicji i Białym Królikiem-szpiegiem,
a zgrzyta to to okropnie. Ale cóż, OUAT też zapowiadało się fajnie, a
dostaliśmy serial, w którym poza Śnieżką, Krasnoludkami, Czerwonym Kapturkiem i
Rumpelstiltskinem reszta jest niemrawa, że aż boli.
(źródło: google)
A Scandal? Where do I start… Mamy
Fitza psychopatę, którego prawą ręką jest Cyrus psychopata. Mamy Mellie, która
jest jedną z moich ulubionych postaci, zwłaszcza w tym sezonie, i mamy Olivię,
która jest dla mnie nie do przełknięcia, a już najgorzej jak się znajdzie
blisko Fitza. Potem jest cała ekipa z Huckiem i Harrisonem na czele. A i Jake,
moja miłość. Och i zapomniałabym o psychopacie ojcu Olivii. Także jest fajnie,
cudnie i w ogóle zabawa. Wkręciłam się w ten serial, bo to moje klimaty-
polityka, gdzie akcja toczy się szybko, a bohaterowie są wyraziści. Kerry
Washington jest prześliczna i tego się będę trzymać, ale jej postać… zlituj się
Panie. Przez pierwszy sezon była gladiatorem, w trakcie drugiego to raczej
rycerzykiem, a teraz przypomina chłopa z kosą. Średnio. I problem nie polega na
fabule, przecież Shonda to taki G. Martin świata seriali, ale… coś jest nie tak, tylko nie jestem w stanie określić co właściwie.
Oglądając trzeci sezon czekam tylko sceny Hucka, Jake, Mellie, reszta mnie ani
ziębi, ani grzeje. Chociaż nie, wróć! Każda jedna scena Cyrusa sprawia, że chcę
walić głową w ścianę. Jeff Perry jest niesamowity w tej roli, jakkolwiek
koszmarna by ta postać nie była, taki trochę Joeffrey, jeśli już trzymam się odniesień
do Pieśni Lodu i Ognia. Mocno tęsknię za czasem kiedy Scandal było o
politykach, a nie o problemach Olivii Pope z jej ojcem- psychopatą.