Kilka dni temu popełnił ten tekst i przyznaję się bez bicia, że wzruszyłam się trochę. No bo jak tu się nie wzruszyć, kiedy facet opowiada o nagrywaniu tańców ludowych, zwłaszcza jak się na owego faceta spojrzy. Ale to co mnie najbardziej zastanowiło to dwie rzeczy:
- pochwała naszej polskiej przedsiębiorczości
-i amerykańskie "I'm fine"
(żródło: pinterest)
Nie zdawałam sobie sprawy, że może rzeczywiście tak jest, że sami jesteśmy własnymi największymi hejterami. W sumie nigdy osobiście nie usłyszałam negatywnej opinii na nasz temat od obcokrajowców, wręcz przeciwnie. Zastanawiam się czy to nasza mentalność tak działa czy my po prostu z góry zakładamy, że jak ktoś wyjeżdża do pracy to na pewno po to żeby kraść i nic nie robić. Mój tato pracuje poza krajem ponad 10 lat i przez cały ten czas spotkał może czterech Polaków, którzy rzeczywiście pod ten stereotyp się wpasowują. A reszta po prostu robi co ma robić, bez wychylania się.
Druga sprawa wiąże się właściwie z pierwszą. Zazrdoszczę Amerykanom tego, że zawsze są fine. Nie dlatego, że ukrywają się za uśmiechami, poklepują po plecach i udają, że wszystko jest w porządku. Nie. Oni mają jedną cechę, której nam Polakom niestety brakuje- nie obarczają swoimi problemami innych, nie wstają rano i nie zaczynają dnia od "kurwa co za dzień". W Stanach mają od tego psychoanalityków, psychologów.I zgadzam się w zupełności z Michałem, że akurat to moglibyśmy z zachodu sobie podejrzeć i przyswoić. A argumenty typu "no bo u nas była komuna", "nas tak wychowano" są raczej słabe. Nas czyli kogo? Pokolenie moich rodziców- może, ale moi rówieśnicy? Jaka komuna się grzecznie pytam? Ja wychowałam się w czasach, kiedy wszystko się rozwijało, kiedy wszystko się zaczynało, taka wiosna, jakkolwiek naiwnie to brzmi. Dlaczego więc tak wielu moich rówieśników zachowuje się jakby całe ich życie był listopad? Głowa do góry, I'm fine.