(źródło: google)
Pierwszy zawód przeżyłam przy Ani z Zielonego Wzgórza, a dokładniej przy ostatniej, opublikowanej części Rilla ze Złotego Brzegu. Do dziś pamiętam moją złość na L.M. Montgomery, która śmiała napisać książkę o rodzinie Ani bez Ani, zabiła część tej rodziny i w ogóle cała była tak przygnębiająca, że odechciało mi się czytać. Jaka ja zła byłam. I rozczarowana. No bo jak to tak? Ale przetrawiłam to,jest tyle części Ani, że zawsze mogę wrócić do mojej ukochanej Ani na Uniwersytecie albo nawet Ani z Avonlea.
Kolejne trzy zawody były bardziej bolesne, może też dlatego, że właściwie równoczasowe? Najpierw J.K. Rownling uśmierciła Syriusza, potem Sapkowski zabił Geralta widłami, a na domiar wszystkiego Hobbit okazał się nudny jak flaki z olejem. Pamiętam jak dziś ten moment, kiedy Syriusz wpadł za kotarę w Ministerstwie Magii, a ja odłożyłam książkę zalana łzami. Och jak ja klęłam na Rowling, nie mogłam pojąć czemu ze wszystkich postaci musiała uśmiercić akurat jego. Ale pomyślałam sobie "Ok, ufam ci J.K. Stworzyłaś cały ten świat, więc wiesz co robisz." Źle na tym zaufaniu nie wyszłam, ale nadal uważam, że mogła zabić kogoś innego. Co prawda łatwiej było mi potem przyjąć śmierć Freda i Hedwigi, ale Syriusza nigdy nie wybaczyłam.
Z Geraltem i Sapkowskim to w ogóle cała historia. Long story short- zakochałam się w sposobie w jaki AS pisze, w ilości ironii, którą potrafi zmieścić w dwóch słowach i tym jak bawi się konwencją. Im więcej niedopowiedzeń i mniej Ciri tym lepiej. I wszyscy się spodziewaliśmy tego, wszyscy wiedzieliśmy, że Sapkowski a) nie pozwoli Wiedźminowi żyć długo i szczęśliwie i b) Wiedźmin zginie w jakiś głupi sposób. No i masz babo placek, stało się. Uwierzcie mi, miałam ochotę dorwać autora i go skopać. Bo AS nie zabił Geralta, nie, on poszedł o krok dalej i zostawił wszystkich w jakimś dziwnym zawieszeniu, w którym Wiedźmin leży sobie w Avalon choć w sumie chyba zginął od tych wideł. Nie wiadomo. Moja miłość do wiedźmińskich tajemnic ma swoje granice.
A Hobbit? Nie wiem jak to się stało, że ominęła mnie informacja o tym, że J.R. R. Tolkien spisał to jako baśń dla swoich dzieci. Szybko jednak zostałam otrzeźwiona i za późno było na wycofanie się z lektury, jako że była to część mojej prezentacji maturalnej z języka polskiego. Ileż ja się naklęłam na tą książkę, męczyłam się z nich dobry miesiąc, a przecież wcale nie jest objętościowo duża. Możliwe, że moje nastawienie nie było zbyt pomocne, ale do dziś odczuwam wielkie rozczarowanie na myśl o Hobbicie.
Ale największe rozczarowanie z tych wszystkich? G. Martin aka koleś, który zabija wszystkie postaci tylko dlatego, że może. Ok, zacznijmy od tego, że o sadze Pieśni Lodu i Ognia usłyszałam pierwszy raz dawno temu, ktoś komuś opowiadał o jakimś fantasy co to ma być zekranizowane w formie serialu. Obejrzałam serial i jak wszyscy zszokowało mnie zabicie Starka. Wiedząc jak długo trzeba będzie czekać na kolejny sezon, ochoczo zakupiłam wszystkie książki po to tylko żeby w połowie trzeciego tomu wywracać oczami co rozdział. Jak to jest, że Sapkowski rzuca co kilka linijek kurwami, kutasami, cyckami i jakoś nie to nie razi, podczas gdy u Martina każda jedna pizda doprowadza mnie do szału? W Grze o tron dostaliśmy cudownie stworzony świat, pełen postaci, lordów, zależności, przemyślany od początku do końca. W okolicach Tańca ze smokami mam wrażenie, że Martin pisze żeby pisać i tyle. Ilość nazwisk, które się przewijają przytłacza akcję, ilość postaci, które są zupełnie zapomniane (Littlefinger, Sansa, Jeyne Stark) męczy i gmatwa wszystko jeszcze bardziej. Po krwawych godach żadna śmierć mnie nie dziwi, a uwielbiana z serialu Daenerys,w książce jest gorsza od Ciri. Skończyłam właśnie czytać wszystkie pięć tomów, które zostały do tej pory wydane, i czuję się oszukana. Zamiast dobrej książki dostała stos informacji genealogicznych, zamkniętych w krótkich, nic niewnoszących zdaniach, oprawionych w kilka średnio szokujących morderstw. Po części to pewnie wina polskiego tłumaczenia. Absolutnie nie odbieram kunsztu pisarskiego Martinowi, bo koleś ma łeb jak sklep! Ale z ręką na sercu, zmęczył mnie niemiłosiernie tymi pięcioma tomami, a czuję,że do końca jeszcze daleka droga.