Robię zdjęcia. Robię masę zdjęć, jestem fanką zatrzymywania tych chwil, które szybko się zapomina. Wolę uchwycić moment, w którym ojciec rozmawia z synem niż widoczki nad morzem. Nie cierpię fotografii pt.: "to ja i jezioro", "ja pod Big Benem", "ja i mama przy choince 2011 rok". Jasne, że ma to wartość sentymentalną, do której wraca się po latach, można sobie porównać jak wyglądało się x lat temu. I spoko. Nie lubię, ale jestem w stanie zrozumieć. Sama mam kilka takich zdjęć, no bo przecież jak to tak, być w Biskupinie i nie walnąć foty przy bramie na gród?




Zdjęcia robimy po to żeby pamiętać. Nie wiem jak Wy, ale kiedy patrzę ta fotografie, to potrafię sobie przypomnieć jak się wtedy czułam, jak pachniało powietrze, jaka była pogoda. Wiele rzeczy wraca w momencie patrzenia na takie zdjęcie. 
Ale są fotografie, których nie chcemy oglądać. Każdy z nas ma w albumie takiego potwora z dzieciństwa, gdzie siedzi na nocniku, albo goły jak go Pan Bóg stworzył w wannie. I nie powiecie mi, że a) nie macie takiego b) chętnie do nich wracacie. Nikomu się tego nie pokazuje, bo to wstyd, bo rodziców poniosło.
Poza tym całe serie zdjęć reportażowych, z Afryki, Afganistanu, hospicjów. Wszystkie pokazują coś takiego, co wolelibyśmy zamieść pod dywan, ominąć, udać, że nie istnieje. Nie wnikam już w etykę fotoreporterów i sposoby pozyskiwania takich zdjęć. Jak dla mnie lepiej byłoby gdyby taki koleś przywiózł ze sobą jedzenie/leki/pomoc a nie targał się przez płot po to żeby uchwycić jak umiera głodujące dziecko. Ale nie o tym.
Jestem w stanie zrozumieć zdjęcia w trakcie ciąży. Jestem w stanie zrozumieć zdjęcia umierającego człowieka. Ale ni cholery nie rozumiem zdjęć porodów.


Ojciec, który jest przy porodzie? No oczywiście. W końcu to para jest w ciąży, to jest ICH dziecko, a nie JEJ. OBOJE są rodzicami. Super.
Matka rodzącej albo inny członek rodziny? No dobra, rodzina, jestem w stanie zrozumieć.
Fotograf? Huh?
O ile to jeszcze jest robione dla potrzeb nauki/programu edukacyjnego to nie ma problemu, jakby rozumie się samo przez się. Ale...jaki jest cel czegoś takiego? Zawsze mi się wydawało, że poród jest jedną z najbardziej intymnych sytuacji w życiu. Rodzi się nowy Stwór, Twój i Jego. Pomijając już cały ten ból, krew, pot, łzy i tonę przekleństw. Powiedzmy, że taki fotograf robi 40 zdjęć w czasie porodu i potem co? Wywołujesz je, wkładasz do albumu i oglądasz ze swoim dzieckiem po latach?


I pokazujesz mu coś takiego, mówiąc: "O jejku, jejku zobacz jakie słodkie bobo z Ciebie było!" Serio? Może ja mam jakieś zachwiane poczucie estetyki, ale w takim razie fotograf powinien być też w trakcie poczęcia, prawda? I w trakcie nocy poślubnej. No jak wszystko ma być udokumentowane to wszystko. 


A może ja po prostu staroświecka jestem i wydaje mi się, że jest taka granica, do której nie wpuszczam nikogo. Dziwi mnie po prostu bardzo taka forma ekshibicjonizmu.