Książki pożeram tonami. Po prostu. Nie ma dla mnie większej radochy niż kawałek książki, dobra kawa i muzyka w tle. Albo jakieś dobre jedzenie na talerzu, co to mogę nim zagryzać historie płynące z  kartek. Miejsce na półkach przestałam mieć już dawno, po prostu układam je w stosy. Och! jakie te stosy piękne.

(źródło: x)

Od pewnego czasu odkrywam fantastykę na nowo. Uwielbiam, po prostu. Może dlatego, że nie jest zbyt wymagająca? Chociaż z drugiej strony ciągnie mnie do science fiction, mimo tego, że sama idea ogromu kosmosu, podróży w czasie czy przestrzeni mnie przerażają. Do teraz myśl o Hyperionie jeży mi włos na karku.

Dzięki temu portalowi sukcesywnie uświadamiam sobie jak wiele jeszcze chcę przeczytać, jak wiele jeszcze muszę znaleźć i odkryć. Bo niestety należę do tego typu ludzi, który lubi mieć swoje książki. Nie ważne czy dobre, złe, opasłe tomy czy w grubych oprawach. Do torby i są pod ręką, cokolwiek by się działo dookoła.
Poczułam dziś potrzebę kupienia nowej książki, autora, którego nie miałam jeszcze okazji przeczytać. Autora? Dlaczego nie autorki? Stojąc w księgarni przebiegłam myślami ostatnie kilka książek, które przeczytałam - wszystkie napisane przez mężczyzn. Doszłam do wniosku, że to pewnie przypadek i w takim razie poszukam jakieś fantastyki napisanej przez kobiety.
Szybko zrozumiałam na czym polega problem

(źródło: x)
(źródło: x)


(źródło: x)
(źródło: x)
(źródło: x)


Zwróćcie uwagę jakie to są potworki. A są to książki z działu najlepiej ocenianych. Gorzej, że problem nie dotyczy tylko polskich wydawnictw. Potem zaczyna się robić jeszcze ciekawiej, kiedy sięgnąć do opisu fabuły na tylnej okładce. Bo wtedy się chce płakać. Bo tu nie chodzi o innowacyjność, skomplikowane fabuły, wielowątkowość, odkrywczość, nie. Nie wszystkie książki muszą być takie i dobrze. Tak jak nie wszystkie filmy muszą być głębokie i poruszające ważne tematy społeczne czy filozoficzne. Ale ciężko mi sięgnąć po książkę, która straszy samą okładką. 
Powiedzenie, że się książek po okładkach nie ocenia, jest, jeśli je brać dosłownie, po prostu głupie. To tak jak stwierdzić, że nie je się oczami. 
Nie wiem dlaczego tak się dzieje, że babskie fantasy jest po prostu brzydkie, ale jest i nie da się tego ominąć. Jasne, że zdarzają się koszmarki w wykonaniu książek napisanych przez mężczyzn, ale jest ich o wiele mniej (choćby pierwsze wydanie Sagi o Wiedźminie. I drugie. Właściwie to wiele od SuperNowej). Nie rozumiem tej zależności. Smutne to. Książka, która wygląda jak słaby harlequin z lat 90. nie zachęca, w żaden sposób. 
Wiem, że przez takie podejście tracę pewnie wiele wartościowych treści,ale widząc takie potworki nie jestem w stanie się przemóc.
I zastanawiam się co kieruje wydawnictwami, że decydują się na spłaszczanie odbioru, na robienie masowej papki, z okładkami, które w gruncie rzeczy wyglądają tak samo tandetnie. Które sprawiają, że się raczej uśmiecham z politowaniem niż sięgam z ciekawości. Dużo ciekawsza wydaje się okładka z prostą grafiką, nawet bez rysunków czy zdjęć, sam tytuł. Albo to co zrobiło teraz wydawnictwo Bukowy Las z książkami Johna Greena - są prześliczne.

(źródło: x)
Można? Prosto, bez udziwnień, przerysowanych zdjęć. Tak po prostu, po ludzku. Brakuje mi tego na księgarnianych półkach.
Żeby było zabawniej - Saga Zmierzch ma naprawdę ładne okładki. 
A, i w koniec końców kupiłam Komudę.