Wszyscy piszą o nowych Avangersach. Ja w sumie też napisałam recenzję, ale doszłam do wniosku, że są ważniejsze rzeczy. Ludzie. Zwłaszcza ludzie, moi właśni superbohaterowie. Zastanawiam się, czy nie zacząć cyklu o takich herosach w moim życiu. Po części pisałam o nich tutu i tu też. Dzisiaj będzie o kimś wyjątkowym.

(źródło: x)

Są ludzie, których się poznaje, bo nie ma wyboru. Z którymi się przyjaźni, bo po prostu nie ma innego wyboru. Ot choćby liceum - przyjaźnisz się z większością tych ludzi nie dlatego, że chcesz, tylko dlatego, że spędzasz z nimi ponad 8 godzin codziennie. W tym przypadku miało być podobnie. 

Poznałyśmy się prawie dwa lata temu, w jesienny wieczór, kiedy ganiałam z talerzami z kuchni przez korytarz do knajpy, nosząc dania dla jedenastu nauczycielek. Pamiętam, że weszłam do kuchni, w której stało śliczne dziewczę z oczami pomalowanymi na niebiesko, w za dużym swetrze. W kuchni było lodowato, a ona z uśmiechem na twarzy wydawała mi kolejne dania. Do dziś pamiętam "Wiesz, przepraszam, że tak zapisuję twój numer, ale inaczej zapomnę". Na koniec wręczyła mi talerz, znowu przepraszając, że tak mało zostało dla mnie. 

Pamiętam, że pomyślałam sobie "och! Jaki zabawny człowiek". Parę miesięcy później wylądowałyśmy razem w kuchni. Na stałe. I K. została moim kolejnym, jak to ładnie Amerykanie nazywają, girl crush. Jest Charlize Theron, Natalie Portman i K. W tej kolejności.
K. śmieje się, że już pierwszego dnia naszej pracy poznała mnie od najgorszej strony, Biedna miała okazję zobaczyć jak wygląda kac w moim wykonaniu. Żeby było żałośniej - pierwszy w życiu. I nie wiem co takiego się stało, ale "kliknęło". 

Mam wrażenie, że wspólne godziny nad garami, obieraniem ogonów wołowych. smażeniem tofu i siekaniem chili sprawiło, że dostałam od życia siostrę, której nigdy nie miałam. Wiem, to brzmi tak banalnie, aż zęby bolą, ale tak jest. K. została jednym z niewielu ludzi, którym ufam bezgranicznie. 
Nauczyłam się od niej wiele. Pokazała mi, że gastro to pasja, że gotowanie to może być to co się chce robić w życiu, na co dzień. Nauczyła mnie zaciskania zębów i tego, że czasem lepiej nic nie mówić. Ale chyba największą lekcje wyniosłam kiedy pokazała mi czym jest szacunek do samego siebie. Jak powinno się od życia wymagać czegoś więcej. I nigdy mnie nie oszczędzała. Jak trzeba było to ochrzaniła, a jak trzeba to przytuliła. Obie mamy silne charaktery, obie jesteśmy koszmarnie niepokorne i mamy swoje za uszami, z czego sobie doskonale zdajemy sprawę. Chyba właśnie dzięi temu nasza przyjaźń jest tak bardzo dojrzała. 

Jak dobrze, że mieszka tak blisko.